Prof. Osman Achmatowicz

Prof. Osman Achmatowicz był rektorem Politechniki Łódzkiej w latach 1948-52.

zdjęcie portretu: prof. Osman Achmatowicz

 

Prof. Stefanowski to był wybitnym inżynier, profesorem starej szkoły akademickiej w Warszawie. Człowiek bardzo twardy, konsekwentny. Jemu nie można było powiedzieć - „ niech pan zrobi tak”. On nie dał się kierować. On kierował. Miał poza zdolnościami organizacyjnymi, pełno energii. Oddaniem i znajomością szkoły wyższej, struktury, jej zadań, działania i pozycji inżyniera. Miał szczęśliwą rękę. Dobierał sobie ludzi, stosunkowo łatwo zjednał sobie zespół. Stefanowski był twórcą pierwszego w Polsce Wydziału Włókienniczego. Jest z nim nierozerwalnie związany. 

„Jednostka grozy – jeden Achmat” - wymagałem znajomości rzeczy. Przygotowania – nawet miernego. Pewnego dnia przyjechał do mnie z ministerstwa naczelnik wydziału i powiedział – panie profesorze, u pana 70% studentów nie zdaje. To budzi niepokój, to nie w porządku. Odpowiedziałem, że u mnie wszystko w porządku, tylko nie u studentów i ja proszę pana nie zmienię swojej taktyki. Wyjechał wzburzony.

Jak poszły plotki o mojej osobie, że pytam o straszne rzeczy – a egzamin w cztery oczy, zawołałem sekretarza partyjnego na wydziale i powiedziałem – pan będzie przy egzaminach. Jego i moja ocena to była dwója studenta, nie zmieniło się więc nic. Ale to nie zadowoliło. Ogłosiłem egzamin publiczny – każdy mógł przyjść, było widowisko, ale to też nic nie dało, ta sama ocena. To były takie dwa egzaminy i zrezygnowałem. Jeszcze jedne sposób zaproponowałem– czterech studentów dostawało pytania i mogli pójść do biblioteki obok na pół godziny konsultować w książkach odpowiedzi.

Właściwie Politechnika Łódzka narodziła się w Częstochowie, ponieważ tam byli profesorowie, tajne nauczanie. Jak wkroczyła Armia Radziecka, przyjechał wiceminister oświaty. On kontaktował się ze Stefanowskim, któremu zaproponował, czy by się nie podjął tworzenia uczelni. Wtedy Stefanowski zaczął się rozglądać, zapytał mnie, czy bym nie dołączył. Zgodziłem się. W tydzień później mieszkałem w Pałacu Schreibera. Przyjechałem do Łodzi pierwszy raz. Łódź mi się nie podobała, ale byłem całkowicie pochłonięty tworzeniem uczelni. 

Było dla mnie wielkim szczęściem i pomocą, że przez cały czas mojej działalności naukowej miałem dobrych uczniów: dobrze wykształconych, zdolnych, pracowitych, naukowo ambitnych i utalentowanych, bez reszty oddanych umiłowanej pracy badawczej. Każdy z osobna stanowił silną, swoistą indywidualność. Wymagaliśmy wszyscy od siebie nawzajem wiele, nikt nie szukał łatwizny, byliśmy względem siebie twardzi i surowi, mimo wszystko, a może właśnie dlatego, razem wzięci tworzyliśmy całość harmonijną i pracowaliśmy w atmosferze lojalności i życzliwości, bez zadrażnień lub zakłóceń osobistych -  a to są kardynalne warunki prowadzenia w zespołowej pracy badawczej. 

Bez uczniów niewiele byłbym w stanie w nauce zdziałać. Chcę to mocno tu podkreślić i dodać, że „moje” prace to jest nasz wspólny dorobek.

Strona dziala - zabbix