Prof. Czesław Strumiłło, rektor PŁ w latach 1987-90.
Czym jest sukces w przypadku Politechniki?
To jakaś pozycja uczelni, która świadczy o tym, że dobrze pracujemy i dobrze się rozwijamy. Był to okres, powiedziałbym, takiego wstępnego rozwoju. Włożyłem dużo inwencji i starań, żeby Politechnikę Łódzką rozwinąć, zinternacjonalizować. Zawsze uważałem, że bez kontaktów z zagranicą, z nauką, literaturą i aparaturą światową trudno mówić o wysokim poziomie uczelni. Tymczasem konkurentów mieliśmy mocnych – bo i Politechnika Warszawska, AGH, Politechnika Krakowska i inne, które funkcjonowały na terenie Polski. Świetnie też rozwijała się Politechnika Wrocławska. Mieliśmy kontakty rektorskie, wizyty zainteresowanych ośrodków naukowych z zagranicy, ja zresztą też uczestniczyłem bardzo aktywnie w wizytach za granicą, m.in. w Wielkiej Brytanii – tam zresztą czułem się jak w domu… Gdy jestem gdzieś w świecie to czuję się niepewnie, ale wizyty w Londynie czy jakimkolwiek innym mieście angielskim zawsze odbieram bardzo ciepło - przez kilka lat, które tam spędziłem, bardzo zżyłem się z tym krajem.
Jako rektor, byłem zapraszany na różnego rodzaju imprezy studenckie, na które nie wypadało mi nie pójść. A czasem nie było łatwo się tam zaaklimatyzować, gdyż panował hałas, palono papierosy – ja przecież nie mogłem tego zmieniać. Po prostu musiałem tam być i w jakiś sposób odnaleźć się wśród rozbawionej braci studenckiej. Pamiętam, odbywał się festiwal „Yapa”, byłem zaproszony na otwarcie tej imprezy, którą zorganizowano w dużej stołówce studenckiej. Wchodząc ujrzałem salę wypełnioną młodymi ludźmi do granic możliwości. Pomyślałem: co ja im tutaj powiem? Ale zagadnąłem: Gdyby was tylu było na wykładach… Od razu rozluźniła się atmosfera, brać studencka była bardzo rozbawiona moimi słowami i w takim nastroju otworzyłem uroczyście festiwal.